Miłość – Autodestrukcja.

Dręczy mnie i męczy to ciągłe rozmyślanie o uczuciach, związkach, o tym co można i wolno a co nie wypada. Kiedy tak na prawdę czujemy że jesteśmy zakochani, a kiedy, że jest to tylko zauroczenie, płytka namiastka wielkiej miłości która się szybko wypala i pozostawia tylko nieprzyjemny swąd spalonego drewna…

To jest tak cholerne trudne – być z kimś i ciągle się zastanawiać co tak na prawdę się czuje do drugiej osoby. Czy jest to te głębokie, prawdziwe uczucie czy iluzja? – Raczej pragnienie kochania niż samo kochanie bezwarunkowe. Jak to rozróżnić? Jak rozpoznać które uczucie dotyczy nas?! Nigdy przecież nie można mieć pewności co do uczuć swoich a co dopiero partnera/partnerki. Tak… trzeba zaufać drugiej osobie i powierzyć jej odpowiedzialność za nasze serce. Więc można stwierdzić że związek wiąże się z dużym ryzykiem zranienia, oszukania i utraty zaufania. Trzeba przezwyciężyć tą swoją niemoc i strach przed ofiarowaniem swych uczuć parterowi/partnerce. Tylko hmm…. czy ja po prostu jestem dziwnym stworzeniem i jest to dla mnie cholernie trudne do przełamania czy wy też macie obawy?

Rozmyślanie nad tym, czy można otworzyć swe serce na drugą osobę i powiedzieć o swych uczuciach… czy zrozumie i odwzajemni, czy się przerazi, odeprze zaloty i odejdzie w zapomnienie? Na ile można się uzewnętrznić i mówić o swoich problemach i niepewnościach. Jak cholernie trudno jest rozmawiać o tym co nas boli i dręczy. Może to lęk przed obnażeniem swej psychiki tak bardzo nas zamraża, że nie potrafimy o tym rozmawiać. Bo jak bardzo można i trzeba zaufać drugiej osobie aby móc rozmawiać o wszystkim. Podjąć to ryzyko uzewnętrznienia się i przyjąć konsekwencje czy dalej krwawić z niemocy porozmawiania o tym co się czuje… Tak ciężko tłamsić w sobie emocje, ale jeszcze trudniej spróbować o nich porozmawiać.

Wariant_dynamiczny_modelu_miłości_Sterneberga_wg_B._Wojciszke,_2010_(modyfikacja_J._A._Kowalski,_2011)

Miłość jest cholernie trudna i chyba ludzie wolni są tak na prawdę szczęśliwi. miłość chyba wcale nie daje szczęścia – niesie ze sobą tylko ból, rozczarowania, rozterki i złamane serca. O ile człowiek jest szczęśliwszy gdy jest sam – sam podejmuje decyzje, nie musi się nikomu tłumaczyć ani być zależnym od drugiej osoby. Całkowita swoboda bycia sobą i robienia tego na co ma się ochotę gdzie, jak i z kim.

Tak jak mamy ukazane na powyższym wykresie. Na początku jest fala namiętności, która gwałtownie wzrasta i równie szybko spada, co doprowadza do rutyny w związku i tego iż partnerzy przestają się w niego angażować. W konsekwencji zatracenia się tych ważnych elementów cementujących udanych związek mamy jego rozpad.

57ls3z4msyrhvdryyvi5-jpg-milosc-jpg

Małżeństwo – przepis na szczęśliwe życie?

W polskim prawie małżeństwo definiuje się jako trwały, egalitarny związek mężczyzny i kobiety powstały z ich woli w sposób sformalizowany określony jako swoista dwustronna czynność prawna zbliżona do kategorii umów. Mężczyzna i kobieta tworzą ze sobą wspólnotę całego życia, skierowaną ze swej natury na dobro małżonków oraz na rodzenie i wychowywanie potomstwa. Zawieranie między ochrzczonymi zostało podniesione przez Chrystusa Pana do godności sakramentu. Czy małżeństwo to pomysł na szczęście?

Recepta na szczęśliwe małżeństwo… nie wiem czy takie coś istnieje. Wydaje mi się, że wszystko zależy od dwojga ludzi, którzy weszli w związek małżeński – od ich natury, czy potrafią sobie ufać i pójść  na kompromis a przede wszystkim wybaczyć,  jak mówi Horacy:
„Aequum est peccatis veniam poscentem reddere rursus„ (z łac. „Słuszne jest wybaczyć winy proszącemu o przebaczenie”).

       Moim zdaniem, przyczyną przytłaczającej liczby rozwodów w obecnych czasach jest to, iż każdy chce rządzić każdym. Chcemy aby stanęło na naszym, a on/ona ma zaakceptować nasze zdanie. Pomimo tego, że dwoje ludzi darzy siebie nawzajem ogromną miłością, nie potrafią się dogadać w pewnych sprawach i powstają konfikty a to prowadzi do kłótni i awantur, a czasem i (niestety) do rękoczynów. Poza tym, ludzie biorą ślub bez głębszego zastanowienia i planów na przyszłość, wcale nie znająć prawdziwej natury swego wybranka/swej wybranki. Tak naprawdę dopiero po ślubie przekonujemy się kim jest osoba, którą poślubiliśmy. Będąc z sobą ukrywamy swoje największe wady.. a skoro nie jesteśmy wobe siebie szczerzy, ukrywamy nasze „prawdziwe ja” – bo pokazujemy tylko jedną stronę medalu. Dopiero po ślubie, partner daje  do zrozumienia, że mecz z kolegami jest ważniejszy niż wspolna romantyczna kolacja we dwoje, czy że dla żony liczy się stan konta po wypłacie męża bardziej, niż to czy czerpie on ze swej pracy jakąś satysfakcję. Pod wpływem tych właśnie rozczarowań dociera do nich, że to nie to… że on nie jest rycerzem z bajki w lśniącej zbroi, a ona nie jest modelką z magazynu… zdają sobie sprawę, że są z różnych „bajek”, że tak na prawdę więcej ich dzieli niż łączy. I mimo uczucia, które cały czas jakieś między nimi jest – duszą się w tym związku, ponieważ każdy ma inne aspiracje i cele (np. żona jest emancypantką i stawia na kariere zawodową, a mąż ma staromodne myślenie o rodzinie – kobieta ma siedzieć w domu, rodzić dzieci i sprzątać). Całkowicie zgadzam się ze słowami Paula Coelho, który pisze:
„Spośród wszystkich wymyślonych przez czlowieka sposobów zadawania bólu sobie samemu najgorszym jest Miłość. Cierpimy zawsze dla kogoś, kto nas nie kocha, kto nas porzucił, dla kogoś, kto nie chce nas opuścić. Żyjemy samotnie, jeśli nikt nas nie kocha: mając żonę lub męża, czynimy z małżeństwa niewolę.”

 Miłość sprawia nam ból.. jest o tyle gorszy od rany na ciele, iż dotyka sfery psychicznej.. o ile po przecięciu skóry, czy po złamaniu ciało się zregeneruje, kończyna po rehabilitacji dojdzie do sprawności, z psychiką nie jest to tak prosta sprawa. Człowiek popada w stany depresyjne.
Czasem bywa tak, że jedno z małżonków stara sie uratować małżeństwo bo dalej wierzy w tę iskrę miłości i namiętności, która rozpaliła ich serca, ale tej drugiej stronie już nie zależy. Nie każdy potrafi sobie niestety radzić z odrzuceniem czu utratą, więdz pomocy szuka w uzywkach.

Każda miłość się w końcu wypala, nawet ta największa, najnamiętniejsza. Jedni porafią sobie z tym poradzić – traktując siebie z szacunkiem, obdarzając niezmierzonym zaufaniem, traktują drugą osobę jak największego przyjaciela. Potrzebny jest im tylko partner życiowy, z którym mogą dzielić radość i szczęście. Inni oczekują czegoś więcej – potrzebują dużo ciepła, miłości i troski ze strony ukochanej osoby. Każdy człowiek w głębi ducha potrzebuje miłości, nie koniecznie od partnera, który tak na prawdę jest dla nas obcy i nagle z dnia na dzień staje się całym nanszym życiem.. ale głównie potrzebuje miłości rodzinnej. Miłości od ludzi, którzy znają nas od kołyski – na ich oczach dorastaliśmy, rozwijaliśmy, kształtowała się nasza osobowość. To rodzina zna nas najlepiej i na nikim innym nie można polegać w 100% jak właśnie na niej. Choćby człowiek był niewiadomo jak zakochany i czuł bezpieczeństwo, zrozumienie drugiej osoby, zawsze po porażce może wrócić do rodziny. Nie mówię tutaj o ludziach, którzy nie zaznali szczęścia i ciepła rodzinnego domu, bo to zupełnie onna historia. Ludzie Ci szukają „miłości na siłę”, a w zasadzie nie miłości tylko poczucia bezpieczeństwa, aby ktoś dał im namiastkę szczęścia, aby mieli zarys jak prawdziwe szczęście może wyglądać.

Czy małżeństwo to pomysł na szczęście? Szczerze w to wątpie, bo gdyby naprawdę małżeństwo dawało powszechne szczęście ludzie nie rozwodziliby się pod wpływem nieporozumienia wywołanego sprzeczką czy mało znaczącą kłótnią. Związki XXI wieku różnią się od tych, które były zawierane choćby przez naszych rodziców. Dziś każdy dąży do pieniędzy, niezależności, statusu społecznego i pozycji.. nie mają czasu na miłość, a wręcz nawet druga osoba im przeszkadza, ogranicza ich wolność i chęć podejmowania nowych wyzwań. W dzisiejszych czasach miłość koliduje ze spełnieniem zawodowym. Człowiek chce żyć wygodnie i bogato, nie ma czasu na snucie refleksji na temat swego życia. Liczy się praca! A miłość przynosi zgubę!

Małżeństwo nie daje szczęścia bo prędzej czy później człowiek staje się jej niewolnikiem. Jak pisał Twardowski:
„Każde małżeństwo przypomina trzy zakony: na początku franciszkanów, radosnych, zapatrzonych w przyrodę; z czasem – mocnych w słowach i argumentowaniu dominikanów; po latach już tylko kamedułów, przestrzegających reguły milczenia”.

Na początku jest wielka miłość, której nie da się okiełznać – zalewa nas swym żarem namiętności, później zaczyna się ona coraz bardziej wypalać aż pozostaje po niej pustka.